wtorek, 25 lutego 2014

Drzwi czerwone - "Czarne BMW"

"To nie był dobry dzień... miesiąc... rok..." - odliczałem w myślach, szukając właściwej skali czasu, która ułożyłaby w czasoprzestrzeni myśli odpowiedniej wielkości szarą płachtę.

Uliczne latarnie dawały zaskakująco ciepłe, żółtawe światło, tak kontrastujące z mroźną nocą lutego. Pojedyncze gwiazdki śniegu spadały nieporuszone najmniejszym podmuchem wiatru, od czasu do czasu szczypiąc ucho mroźną igiełką lub topiąc się kropelką na szkle okularów. 

Wypity alkohol dawał złudzenie ciepła i był powodem dla którego postanowiłem wracać piechotą z lokalu, a zaśnieżony chodnik zmuszał mnie do korzystania z drogi, którą sporadycznie przejeżdżały wracające do swoich ciepłych garaży samochody.

Tym bardziej z zamyślenia wyrwała mnie nie najmłodsza czarna limuzyna BMW z przyciemnionymi szybami, która jadąc wolno minęła mnie i zatrzymała się jakieś pięćdziesiąt metrów przede mną.

"Tak, cholera, jeszcze tego mi brakowało, żeby jakiś napakowany dresiarz poczuł się urażony tym, że nie dość zszedłem mu z drogi" - pomyślałem kwaśno, szykując się na szamotaninę i być może kilka przyjętych ciosów. Mimo wszystko szedłem dalej z rękami głęboko w kieszeniach, nawet nie próbując planować jakiejś obrony. "W sumie to będzie idealne zwieńczenie tego dnia... adekwatne do nastroju" - uśmiechnąłem się ironicznie sam do siebie, gdy zbliżając się do samochodu zauważyłem, że czarna szyba sunie w dół.

Postanowiłem się nie zatrzymywać, nie odpowiadać na pytania nawet jeżeli to miałoby podziałać na siedzącego w środku "bezkarkowca" jak płachta na byka. Mijając uchyloną szybę zgodnie z przewidywaniami usłyszałem głos, ale nie był to głos ogra, którego nadmiar pochłoniętych odżywek  sprawiał, że aparat mowy tracił zdolność do właściwej artykulacji spółgłosek, a głos kobiety.

- Podrzucić cię?
- Nie - odpowiedziałem nie zwalniając kroku.

Samochód ruszył równo ze mną, dostosowując się do mojego tempa moich kroków.

- Może jednak? Jest zimno.
- Lubię zimno, nie trzeba.
- Przestań, nie zachowuj się jak dzieciak strzelający focha. Nie takiego faceta widziałam dziś w barze...

?!
- A jakiego widziałaś? - spytałem schylając się by zajrzeć do wnętrza samochodu, bo ciekawość nie dałaby mi spokoju przez resztki tej nocy.

W środku siedziała jedna z kelnerek, drobna blondynka z mocno pokreślonymi konturówką niebieskimi oczami.

- takiego, który chętnie zamieniłby samotne bicie się z myślami na towarzystwo anonimowej osoby.

Pociągnąłem za klamkę, a samochód zatrzymał się.
W środku było ciepło, temperatura zaparowała mi okulary tak, że musiałem je zdjąć.

- Dokąd jedziesz?
- Na Żoliborz, ale mogę nagiąć trochę trasę dla ciebie - odpowiedziała z lekko przekornym uśmiechem.
- Zwykle wyrywasz facetów na furę? Zgarniając ich z ulicy? - spytałem z przekąsem.

- Taak... tylko zwykle przekonuję ich gazówką i przewożę związanych w bagażniku... - odpowiedziała w podobnym lecz zabarwionym dużo bardziej pogodnie tonem. - A tak na serio to zwykle wystarcza, że kilka razy przejdę przed stolikiem faceta który mi się podoba i to oni czekają, aż skończę pracę. 

- Mogłabyś się zatrzymać gdzieś przy nocnym? Skończyły mi się papierosy.
- Tak, ale jak chcesz to w skrytce przy nogach powinieneś znaleźć paczkę czerwonych Marlboro.

Gdy otworzyłem schowek obok paczki Marlboro leżała gazówka.
- Nie żartowałaś! Czy to należny do standardowego wyposażenia takich samochodów? - zapytałem już dużo bardziej pogodnie, bo dziewczyna zdumiewająco łatwo pokonywała zasieki, które wokół siebie zwykłym roztaczać.
- Praca w klubie to nie zawsze miód, samotna kobieta na nocnym parkingu czasami potrzebuje dodatkowego argumentu - Ale wyraz twojej twarzy... bezcenny.
- Nawet nie próbuję zaglądać do bagażnika bo jeszcze się okaże że masz tam konopny sznur ;) - a po chwili dodałem... - Wiesz co? Pojedźmy do mnie... Skoro już zadałaś sobie tyle trudu by mnie zgarnąć z ulicy i przebić się przez moje nastroje to może dasz się namówić na lampkę wina u mnie? W końcu lepiej je wypić z kimś anonimowym niż bijąc się z myślami ;)

- Jutro mam wolne więc czemu nie... Zapalisz mi też?

Nie robiłem tego od czasów liceum, włożyłem dwa papierosy do ust i gdy w pierwszej chmurze dymu zaczęły się tlić podałem jej jednego.

- Adam.
- Ewa.
- Żartujesz!? Przynajmniej brzmi to jak jakiś biblijny żarcik - Adaś Miałczyński w "Dniu Świra" powiedział przeginasz dżizus, właśnie to sobie pomyślałem ;). - Skręć tutaj... i na następnym skrzyżowaniu w prawo.

Nieumyślnie zostawiony w kieszeni pilot do bramy okazał się zrządzeniem losu, podobnie jak wiele pustych miejsc na parkingu podziemnym związanych z wyjazdami na ferie.

Dopiero teraz, jadąc windą zauważyłem, że wyszła z baru tak jak stała, zarzucając na siebie jedynie kurtkę. Biała koszula, krótka czarna spódniczka, rajstopy i balerinki w tym samym kolorze, które podkreślały drobność jej figury. I ten wzrok... który dyskretnie łapałem. Błyszczący, choć odrobinę nieśmiały zdradzał cudowną dziewczęcość, tak świeżą i nie zgaszoną jeszcze rutyną codzienności. Byłem oczarowany i pijany, rozsądek zostawiłem związany w bagażniku tamtej BM-ki, dzięki czemu ciężkie, szare chmury mojego nastroju rozwiały się niemal kompletnie.

Ewa, jak zacząłem o niej myśleć, pozbawiona znajomego otoczenia wnętrza samochodu, zdradzała pewne zdenerwowanie, niemal czuć było jak toczy wewnątrz siebie walkę pomiędzy pokusą, a jakimś wewnętrznym "grzecznym elementem" natury. Wiedziałem, że mógłbym ją "złamać" jednym pocałunkiem, sprawić, że na moment obawy znikną, a naciśnięty guzik blokujący windę stanie się przyczynkiem do tego, że zawsze rano jadąc do pracy myśli uciekać mi będą właśnie do tej nocy. Ale czy to mogłoby się równać z uczuciem gdy przełamałaby się sama?

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk windy i szum rozsuwanych drzwi. W kieszeni płaszcza odnalazłem klucz i za moment byliśmy już w mieszkaniu w którym panował półmrok rozjaśniany poświatą pełnego latarni dziedzińca. Nie świecąc światła odebrałem jej kurtkę i zaprowadziłem do salonu, zabierając z szafki szkło i butelkę argentyńskiego malbeca. Jego ciężki jagodowy aromat i pełna fioletowych refleksów suknia idealnie pasowały do zimowej nocy.

Dopiero w aneksie kuchennym zaświeciłem punkt światła by jego natarczywość nie kazała mrużyć oczu... by nie zwężała czarnych pereł źrenic.

- Więc czym się tak smuciłeś w barze? - spytała niby od niechcenia gdy otwierałem wino.
- Hmmm... teraz pewnie nie uwierzysz, albo co gorsza pomyślisz, że w tandetny sposób próbuję cię kokietować... Myślałem, że dawno życie mnie nie zaskoczyło w tym swoim fantastycznym chichocie, gdy naśmiewa się z mojej logiki. Cholernie mi brakuje takich momentów, a tu nagle pojawia się samochód dzielnicowego dilera narkotyków z taką niespodzianką w środku.

Już nalewając wino dodałem zaczepnie.
- Czyli, wiesz, jesteś narzędziem w rękach losu, który znów postanowił sobie ze mnie zakpić ;)

Wróciłem z kieliszkami na narożnik, na którym siedziała ze zgrabnie podkulonymi pod siebie nogami. Skosztowała...

- Dobre :) - powiedział po pierwszym łyku - a co do twoich teorii to ja patrzę na to zupełnie inaczej. Spodobałeś mi się, a gdy coś mi się podoba to sobie to biorę - odparła zupełnie swobodnie, już bez śladu tej wewnętrznej walki w sobie - Wiesz, jest trochę niepokoju i wahania na początku, ale później? Pozostają wspomnienia, cierpkie, które nauczyłam się ignorować lub całkiem słodkie. 

- W sumie to zdrowsze, kilkakrotnie próbowałem się nauczyć takiego podejścia, ale jakoś kiepsko mi idzie.

- Muszę cię ostrzec... czerwone wino działa na mnie erotycznie - powiedziała uśmiechając się tak cudownie kokieteryjnie.
- Mogłabyś mnie na przykład pocałować? - spytałem zaczepnie, zbliżając usta to jej ust.
- Mhmm... - odpowiedziała na ten gest i pocałowała mnie najdelikatniej jak mogła.

Nasze wargi zaczęły tańczyć jakiś swój własny "wolny kawałek", bez żadnego pośpiechu. Ten pocałunek nie był etapem do czegoś innego był celem w samym sobie. Jego słodycz kontrastowała z lekką cierpkością wina. Nie trwał długo, ale sam w sobie wystarczył by noc była niezapomniana...

Moment, który potrzebowaliśmy żeby odstawić kieliszki sprawił, że tęsknota ust, które dopiero się poznały ukuła niczym rozstanie "przyjaciół od zawsze" i niczym tacy właśnie przyjaciele rzucający się sobie w ramiona, usta natychmiast powróciły do pocałunku. Żadnego języka, żadnych zębów - tylko wargi w swoim delikatnym tańcu...

Moja dłoń bezwiednie zaczęła głaskać jej biodro, zataczać miękkie kręgi, coraz obszerniejsze, jakby uczyła się jej ciała. Coraz odważniej poznawała krągłość pośladka i opór spódnicy gdy wzdłuż uda wsuwała się pod nią. Błądziła od kolana po wyczuwalny pod materiałem fiszbin stanika, od osi brzucha po miękką krągłość pośladka.

Topił nas ten pocałunek, spływaliśmy niczym wosk po świecy, wszystko stawało się bardziej plastyczne, a ciało zaczynało odważniej reagować na dotyk. Znów przerwaliśmy go, a Ewa zadzierając odrobinę spódnicę usiadła okrakiem na moich kolanach... prawie usiadła, bo gdy jej pośladki jedynie musnęły moje kolana, poderwała je kilka centymetrów w górę, jakby się przestraszyła że gdy poczuje mnie między swoimi nogami nie będzie mogła się zatrzymać. Jej oczy wpatrzone we moje nie zdradzały już wcześniejszych figlarnych chochlików... były przejęte, jakby zaskoczone niezwykłością tej chwili.
Jeszcze kilka razy próbowała usiąść za każdym razem podrywając się nieznacznie co tworzyło wrażenie zmysłowego tańca w który wpasowały się błądzące po jej biodrach moje dłonie.
Ujęła czule moją twarz i znów pocałowała, a ja w swoim rozgorączkowaniu docisnąłem jej biodra do siebie. To co się wydarzyło, przypominało rzucenie wilgotnego kawałka mięsa na rozgrzaną niemal do czerwoności patelnię. Jakby ktoś zdarł nagle tą zasłonę czułości i tkliwości odsłaniając lawę "dzikości serca", która płynąc ze zboczy góry spopiela wszystkie konwenanse i subtelności znaczeń na swojej drodze.
Zaczęliśmy się kochać przez materiał, niczym wygłodniałe zwierzęta. Nasze języki wdzierały się raz po raz do naszych ust, a zęby zaczęły kąsać wargi. Dłonie zajęte do tej pory pieszczotami teraz pospiesznie skupiły się na wyzwalaniu tej drugiej osoby z ubrań. Cudowne ciepło i miękkość piersi które przywarły do mojej klatki piersiowej tylko napędzały tą spiralę rozpalenia, podobnie jak moje usta które wpiły się jej szyję tuż nad obojczykiem w to wrażliwe miejsce z aksamitną skórą.
Już nie mogliśmy czekać, chwila bezładnej pantomimy gdy gorączkowo zdejmowaliśmy z siebie resztki ubrań i znów siedziała na moich kolanach obejmując mnie ramionami tak, że jej usta znajdowały się jedynie o kilka centymetrów od mojego ucha. Słyszałem każdy z tych przyspieszonych oddechów, każde cichutkie jęknięcie gdy jej kompletnie mokra szparka przesuwała się po nabrzmiałym łuku członka... Jeden zbyt obszerny ruch jej bioder i moja męskość sama znalazła drogę do jej wnętrza. "Boże jaka była gorąca" i to jej...

- Achhh.....

Które temu towarzyszyło...

Oplotłem ją mocno ramionami tuż nad talią i wymuszałem by każdy jej ruch oprócz tego co działo się w środku, był wędrówką jej dociśniętej do mojego podbrzusza łechtaczki. Jej głośny oddech przy moim uchu tylko w części odzwierciedlał jej rozpalenie, ale mógłbym dostać orgazmu jedynie go słuchając.

Wstałem z nią oplecioną na moich biodrach i szyi z moimi dłońmi podtrzymującymi jej pośladki i poszedłem do sypialni. Bezceremonialnie rzuciłem ją na łóżko, a Ewa uśmiechając się kokieteryjnie stanęła na czworaka wypinając w moją stronę swoją pupę. Wiedziała jak to robić... wygięła plecy w odwrócony łuk, jakby chciała dotknąć brzuchem powierzchni łóżka, nie kazałem jej długo czekać, klęknąłem za nią wsunąłem się znowu w tą gorącą kieszonkę.
Z dłońmi na jej pośladkach zacząłem poruszać biodrami... powoli, aż do przesady, tak by czuła każdy centymetr mnie w sobie. Widziałem jak z głową na poduszce zerka na mnie zagryzając wargi w rozkoszy, jak mruczy i jak sama ruchem bioder zaczyna wychodzić mi na spotkanie.
Zacząłem głaskać jej pośladki ruchem tak delikatnym, że gdyby nie podniecenie to kaskady łaskotek. Z czasem odważniejsze ruchy naszych bioder powodowały, że coraz mocniej spotykaliśmy się w pół drogi do siebie, z czasem moje dłonie ujęły ją w biodrach i coraz mocniej narzucały siłę tego "zderzenia".
Widok mojego członka niknącego w tym wilgotnym raju doprowadzał mnie do szaleństwa. Łóżko zaczynało przejmować nasz ruch uderzając miarowo w ścianę.
Położyłem ją na boku zmuszając do podwinięcia nogi pod siebie znów się w nią wsunąłem. Obiema dłońmi docisnąłem jej biodro do łóżka tak by czuła mocniej każdy mój ruch. Nasze oczy znowu złapały kontakt, a moje ruchy stały się coraz szybsze. Już nie próbowała być cicho, ostatni konwenans upadł. Chrzanić sąsiadów, pokój zdominowały nasze jęki i uderzenia łóżka o ścianę, aż w końcu nadszedł ten ostatni krzyk idealnie zgrany ze spazmem orgazmu, który wstrząsnął naszymi ciałami.

Zasnęliśmy gdy miasto zaczynało się budzić, "na łyżeczkę" - praktycznie tak jak skończyliśmy.

Dzień zaczął się dobrze - od jej uśmiechu tuż po przebudzeniu - o jedenastej (skoro świt) ;)

2 komentarze:

  1. Jakoś ostatnio tak cicho u Ciebie ? Mam nadzieję, że nie zrezygnowałeś z pisania blogu ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie zrezygnowałem :)
      Choć przyznaję, że chodziło mi to trochę po głowie. Mam trochę "zawirowań" ostatnio i dużo pracy w pracy ;)

      Usuń