poniedziałek, 21 lipca 2014

Drzwi czerwone - "Zmiana turnusów" cz. 1

Bałtyk zawsze nastrajał mnie melancholijnie...
Może dlatego zwykle szukałem rezerwacji poza sezonem i w małych miejscowościach, gdy ubrany w przeciwdeszczową kurtkę przysiadałem na kamieniach broniących pierwszą linię wydm przed rozkradnięciem ich przez fale.
Mając plażę na wyłączność zamykałem oczy i nasiąkając deszczem oddawałem się szumowi fal. Zawsze wtedy moje myśli uciekały gdzieś do barkerowskiego Quiddity i niczym w hipnozie unosiłem się na jego wodach ładując swoje akumulatory.
Później wracałem do swojego pokoju, rzucając klucz na szafkę włączałem czajnik i gdy tylko zaczynał szumieć kierowałem się do łazienki w której zrzucałem z siebie ubranie tak jak stałem,
najpierw opadała u moich stóp przemoczona kurtka, sweter... przez moment słychać było szum paska wysuwającego się ze szlufek spodni i uderzenie klamerki o ciepłą w porównaniu z moimi stopami terakotę. Rozpinane guziki koszuli, najpierw mankiety, później reszta. Mokra koszula odklejała się od ciała pozostawiając je chłodne i osamotnione. Guziki spodni, spodnie wraz ze slipami i skarpety. 
Zwykle czajnik wtedy "pstrykał" więc przestępowałem nad mokrym wzgórkiem ubrań i zalewałem niezbyt pokaźnych rozmiarów kubek mocnej kawy, której aromat momentalnie wypełniał pokój. Wracałem do łazienki gdzie z kaloryfera zdejmowałem ciepły biały ręcznik, którym wycierałem włosy. Czasem nie udawało mi się uniknąć kontaktu wzrokowego z samym sobą, wszystko zależało od tego jak umiejscowione było lustro w danej łazience. Ręcznik też upuszczałem na podłogę, po roku odkładania wszystkiego na miejsce takie niechlujstwo koiło mają psychikę.
Podchodząc do lustra starałem się zwracać uwagę na detale, taka sztuczka by nie patrzeć sobie w oczy z bliska. Oglądałem więc zarost, kilkoma ruchami poprawiałem sterczące od ręcznika włosy. Czasem kontakt bezdusznie zimnej umywalki z genitaliami, gdy zbliżyłem się za bardzo, wywoływał erekcję z którą wracałem do pokoju. Cukier (więcej niż zwykle), nocna szafka na której kładłem kawę i mokre wejście pod kołdrę, książka. Tak, chyba byłem więźniem tego rytuału... 

W tym roku było jednak inaczej...
Kiepskie wyniki witaminy D, o której zawsze się mówi, że syntezuje się pod wpływem słońca na skórze, skłoniły mnie do zmiany planów. Wybrałem początek lipca i choć przyjaciel deszcz przywitał mnie pierwszego dnia mojego pobytu szybko zrozumiał, że to nie dla niego przyjechałem i od następnego dnia mogłem cieszyć się słońcem. Porządek dnia ustalił się sam dosyć szybko, śniadanie z samego rana, później leżak nad hotelowym basenie z książką i kawą, gdyż tej serwowanej w ramach szwedzkiego stołu nie dało się pić, obiad, morze, spacer, kolacja obficie zakrapiana winem, hotel - reset i od nowa.
To własnie nad basenem zobaczyłem cię pierwszy raz. Granatowy, dwuczęściowy strój z białymi akcentami, słomkowy kapelusz i pokaźne okulary przeciwsłoneczne typu muchy. Do tego plażowa torba skrywająca krem, książkę, paczkę cienkich papierosów i telefon. Wiedza o jej zasobności była efektem tego, że nie mogłem powstrzymać swojego wzroku od uciekania do ciebie w chwilach gdy nie patrzyłaś. O ile zupełnie nie wiedziałem co robisz popołudniami to poranny schemat miałaś zupełnie taki sam. Zmyślny barman o dziesiątej rano w ciemno mógł zaczynać parzyć dwie kawy białą i czarną. Pamiętam nawet jak raz kelnerka przyniosła je na jednej tacy szukając wzrokiem nad basenem najpierw ciebie, później mnie. Wtedy też nasz wzrok skrzyżował się pierwszy raz na dłużej. Zainteresowana tym dokąd wędruje druga kawa, natrafiłaś na moje spojrzenie i choć obie pary oczu były skryte za szkłem przeciwsłonecznych okularów to kamienne dotąd oblicza rozjaśnił uśmiech. Od tego czasu oboje podnosiliśmy wzrok na tyle często by kompletnie stracić wątek czytanych powieści.

Tego dnia widziałem cię jeszcze gdy jadłem kolację, prosta sukienka wieczorowa i szpilki podpowiadały, że idziesz na imprezę. Gdyby nie zbyt "wakacyjny" strój, może nawet poszedłbym za tobą udając zdziwienie z powodu "przypadkowego" spotkania. Może poznałbym imię, kto wie jakby się to potoczyło. Zamówienie kolejnej lampki wina stłumiło jednak to bezproduktywne gdybanie.
Tego dnia wypiłem więcej niż zwykle, po winie pojawił się Jack Daniels z colą i jego bracia bliźniacy, zakręcili mną na tyle, że wieczorny gwar restauracji zmienił się w hałas, który powodował dyskomfort. Potrzebowałem się wyrwać... chłodne wieczorne powietrze, które poczułem na twarzy tuż po wyjściu poza ogródek restauracji, przyjemnie mnie otrzeźwiło. Lekko chwiejąc się na nogach odpaliłem papierosa i zamiast do hotelu, krokiem wilka morskiego który zszedł na ląd po wielu miesiącach na morzu poszedłem w kierunku mojego Quiddity. Pośladki odczuły wyjątkowo twarde lądowanie na drewnianych schodach wiodących na plażę. Siedziałem tam długo i chyba tylko cykliczne odpalanie kolejnych papierosów i niewygoda schodów sprawiły, że nie obudziłem się rano zażenowany pogardliwymi spojrzeniami turystów spieszących by opalikować parawanem najlepszą z możliwych miejscówek.

Do powrotu zmusił mnie brak papierosów. Tylko odrobinę bardziej trzeźwy wracałem więc do hotelu gdy w oddali dostrzegłem chyba ciebie. O ile ja byłem pijany to ty byłaś nieźle skasowana, spacer w szpilkach na nierównym chodniku stanowił nie lada wyzwanie z którym przyznam dość heroicznie walczyłaś. Postanowiłem poczekać. Zauważyłaś mnie dopiero gdy prawie na mnie weszłaś.

- Oo?! - wydobyło się z twoich ust.
I po chwili jeszcze...
- Masz papierosa??

- Mam, ale w hotelu. Idziemy?
- Mhmm - pokiwałaś głową z takim przesadnym przekonaniem jakbyśmy właśnie podjęli decyzję o wyprawie do smoka w celu ratowania dziewicy.

Ująłem cię pod rękę i powoli, koordynując dwa rozchwiane żyroskopy zmierzaliśmy w stronę hotelu. Prowadziłem nas wejściem od strony basenu, które na noc pozostawało otwarte, by uniknąć recepcji i ewentualnych spojrzeń dyżurującej osoby. Obchodząc przykryty plandeką basen w bezpiecznej odległości, tak na wszelki wypadek, usadowiliśmy się na krzesełkach w patio. Po czym od razu się poderwałem mamrocząc pod nosem, że idę po papierosy.

Wróciłem najszybciej jak się dało, ale... już spałaś.
Przeszukałem twoją torebkę w poszukiwaniu karty magnetycznej do drzwi. Znalazłem, ale nie natknąłem się na żadną wskazówkę co do numeru twojego pokoju. Sprawdzanie karty w każdych drzwiach nie wchodziło w grę. Zarzuciłem więc torebkę na ramię wziąłem Cię na ręce. Mrucząc coś pod nosem zarzuciłaś mi ręce na szyję i nie budząc się chyba, znalazłaś oparcie dla głowy na moim ramieniu. Gdy byliśmy już pod moimi drzwiami postawiłem cię cały czas ujmując w tali zacząłem otwierać drzwi.

- Idziemy do mnie? - spytałaś chyba nie do końca wiedząc gdzie się znajdujesz i niedwuznacznie złapałaś mój członek przez materiał spodni - cały dzień siedzisz mi w głowie...

- tak - odparłem nie widząc sensu polemizować.
Chwilę później spałaś już moim łóżku. Choć sam byłem wstawiony, a może właśnie dlatego, że byłem wstawiony, zdjąłem ci z ręki zegarek i buty z nóg. Te ostatnie zabrałem to łazienki, starannie przetarłem je z kurzu wilgotnym ręcznikiem, po czym ustawiłem ładnie koło szafy.

Sam zabrałem jedną z poduszek i koc z sobie tylko wiadomą pijaną logiką położyłem się na podłodze koło wyjścia na balkon.

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz