środa, 11 czerwca 2014

Drzwi czerwone - "Czerwone AMG" cz. 1

Sobota zaczęła się zupełnie zwyczajnie...
Poranne odebranie wyników badań profilaktycznych tuż przy Arkadii i powrót do mieszkania.
Było około dziewiątej trzydzieści, a słońce już zdradzało, że dziś nie będzie mieć litości dla betonowej stolicy.
Zaraz za rondem "Babka" na sąsiednim pasie dość energicznie dojechał do mnie czerwony mercedes Compressor. Najpierw zobaczyłem napis AMG na felgach, później ładną, zamyśloną blondynkę za jego kierownicą.
Moje spojrzenie złowiła dopiero po dłuższej chwili nie reagując na nie zupełnie. Nie żeby cierpiało na tym moje ego, ale czuć było lekką ostentację w tym jak odwróciła wzrok.

Zielone światło nad przejściem dla pieszych uwolniło samochody przed nami. Miałem więcej szczęścia, ścieżka slalomu pomiędzy autami otworzyła się szybciej przed moim Subaru, zyskałem trochę odległości.
Mimo wszystko wiedziałem, że lusterka muszę kontrolować uważniej niż zwykle bo spodziewałem się, że coś zaraz przemknie koło mnie. Widziałem jak się przebija zbliżając na kolejnych spiętrzeniach ruchu wywoływanych przez światła. Przy zjeździe w Górczewską siedziała już na moim zderzaku na pasie do skrętu w prawo. Potem znów byłem trochę sprytniejszy, albo miałem więcej szczęścia.
Czerwone AMG balansowało po wszystkich trzech pasach jezdni szukając luki. Mijały kolejne światła i pomniejsze skrzyżowania.
Dopiero na skrzyżowaniu z Prymasa wiedziałem, że prawie się ze mną zrówna. Odwróciłem głowę w jej stronę. Dojeżdżała szukając kontaktu wzrokowego ze mną i gdy tylko go złapała uśmiechnęła się serdecznie.
Widocznie nie tylko ja odnotowałem, że przejechaliśmy tym slalomem ładnych kilka kilometrów ciągle jadąc tą samą trasą.
Chwilę później zjechała na mój pas tuż za mną, a ja ciągle będąc pod wrażeniem tego, że przejechaliśmy praktycznie przez ćwierć Warszawy tą samą trasą wyraźnie zacząłem jechać grzecznie. kwestią czasu było gdy mnie wyprzedzi i posyłając ostatni uśmiech pomknie wzdłuż Górczewskiej. Ale to nie następowało. Ubrane w czerwoną metalową sukienkę samochodu "dziecko z ADHD" nagle się uspokoiło i grzecznie podążało za mną.
Skręciłem w lewo w Olbrachta, ona też. To już stawało się nieprawdopodobne. Czekałem aż skręci i zniknie gdzieś na jednym z pomniejszych skrzyżowań, czujnie obserwując lusterko by móc dyskretnie pomachać dłonią gdy to nastąpi, rondko przy Redutowej - prosto, ona też.

- Może jedzie za mną?! - przemknęło mi przez myśl. I zrobiło mi się mimowolnie trochę ciepło. Szybko jednak wyśmiałem w sobie tą myśl.

Seria osiedli gdzie zwykle rozjeżdżają się samochody... nie zjechała.
To robiło się... dziwne... Było w pewnym, choć nie do końca seksualnym stopniu, podniecające.

- Jeszcze tylko zjazd w Strąkową i zostanie... "moje osiedle". Zatrzymać się? Porozmawiać? Nie skręciła do Strąkowej! Zatrzymam się za pierwszym zjazdem do osiedla...

Za późno... Jej kierunkowskaz i skręt w pierwszą bramę osiedla. Uniosłem jeszcze dłoń pozdrawiając... ale już chyba nie zobaczyła...

Wjeżdżając w ciemną przestrzeń podziemnego garażu pomyślałem jeszcze...
- Mieszka na moim osiedlu, szlaban uniosła pilotem! Tak blisko, a tak daleko. Parszywa ironia losu... I te anonimowe osiedla w których ledwo poznaje się sąsiadów z naprzeciwka.

Bądźmy szczerzy, w tłumie nie rozpoznałbym nawet jej twarzy bez czerwonej otoczki mercedesa.

* * *

Wieczorem pamiętałem już tylko ten niezwykły zbieg okoliczności. A nad ranem nawet to straciło moc przyspieszania mi na moment uderzeń serca... Sprawa była zamknięta. Jeden z wielu uśmiechów jakie czasem się przydarzają... Wypadało tylko zachować ten obraz w "kartotece zdarzeń niezwykłych" gdzieś z tyłu głowy.

Przekorny los jednak nie przestawał ze mną igrać. Wszystko było normalne gdy nie rozbudzony do końca z daleka wywołałem mrugnięcie pomarańczowej poświaty pilotem, otwierając samochód. Najnormalniej wrzuciłem torbę do bagażnika, wsiadłem i już miałem uruchomić silnik, gdy zauważyłem zatkniętą pod wycieraczką karteczkę. Jeżeli ktoś by mnie wtedy widział to musiałem wyglądać jak człowiek obserwujący z pewnej odległości UFO. Tak przynajmniej kojarzą mi się ludzie którzy z wrażenia zapominają zamknąć ust i poruszają się w dziwnie zwolnionym tempie.

Karteczka zawierała jedynie numer telefonu... pachniała kwiatowymi, słodkimi perfumami (jeszcze są ludzie zwracający uwagę na takie detale pisząc wiadomość?!).

Zaraz... (jeszcze są ludzie wąchający karteczki?!?!). Chyba jestem popieprzony... ;)

c.d.n.

2 komentarze:

  1. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy. Pozdrawiam. Anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Część druga już się pisze... niemniej przedwakacyjna gorączka w pracy i zbliżający się urlop strasznie mi mącą w głowie. Mam nadzieję, że opóźnienie zostanie mi wybaczone (choć trochę) :>

      Usuń