poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Drzwi czerwone - "Burza w Bieszczadach"

"Tym razem przegięłam!" - szeptała ze złością cześć ciebie.
"Spontaniczność?!""
"Spontaniczność powinna zostać ograniczona zasięgiem... sto pięćdziesiąt kilometrów to max!"
"A i to pod warunkiem, że trzy czwarte tej odległości to ekspresówka"
A tu? Tu był pieprzony koniec świata, przysłowiowe miejsce gdzie diabeł mówi dobranoc.
Droga skończyła się już dwa kilometry temu, teraz w otaczającej ciemności, gdzie jedynym źródłem jasności był snop światła reflektorów twojego SUV-a, jego deska rozdzielcza i księżyc, lawirowałaś między kamieniami i dziurami drogi, która kiedyś była asfaltowa, ale nawet w czasach swojej świetności samochody musiały mijać się na specjalnych mijankach znajdujących się co kilkaset metrów.


"Przegięłam" - w końcu uśmiechnęłaś się sama do siebie.
Dopiero za kolejnym zakrętem krętej drogi, na której łatwiej było spotkać niedźwiedzia niż człowieka, ukazała ci się tafla jeziora solińskiego w której odbijały się gwiazdy i księżyc, tworząc srebrne, niemal magiczne lustro. Od rozgwieżdżonego nieba dzieliła je niemal czarna warstwa lasów porastających wzgórza. Nie sposób było się dziwić dlaczego wybrał to miejsce na urlop, ale co skłoniło ciebie żeby przejechać czterysta pięćdziesiąt kilometrów??

"Wariactwo!" - coraz łagodniej się za nie łajałaś w myślach.
Może to bliskość kresu podróży łagodziła twój osąd samej siebie, może fakt, że podróż praktycznie była już za tobą, a przed tobą otwierała się spodziewana przyjemność.
Nim uśmiech wykwitł na dobre na twojej twarzy... otrzymałaś strzał adrenaliny spowodowany nagłym hamowaniem na szutrowo-kamienistej nawierzchni spowodowany niespodziewanych pojawieniem się go na drodze. W snopie reflektorów uniosła się ciągle gęsta chmura pyłu, podniesiona gwałtownym hamowaniem, gdy przeszedł obchodząc samochód przed maską i siadając na miejscu pasażera.

"Nie postawiłbym złamanego szeląga na to, że zdecydujesz się przyjechać" - powiedział z szelmowskim uśmiechem i pocałował cię w usta jakby to była jakaś norma związana z powitaniem, a przecież nigdy cię jeszcze nie pocałował (?!).

"Poprowadzę cię dalej" - powiedział jeszcze gdy ty, oniemiała pocałunkiem na przywitanie, ciągle siedziałaś wmurowana.

Dalsza droga wiodła przez niedużą miejscowość składającą się praktycznie z domków letniskowych. Jeszcze kilka skrętów na wybojach i w końcu usłyszałaś - "To tutaj... poczekaj, otworzę bramę".
Znów przeszedł przez samochodem i rozsunął bramę byś mogła wjechać na posesję piętrowego drewnianego domku z werandą. To właśnie weranda przyciągnęła twój wzrok najbardziej bo,kontrastując z ciemnością, paliły się na niej świece od których migotały stojące obok kieliszki do czerwonego wina.
Widać było, że szykował się na twój przyjazd co jeszcze bardziej poprawiało ci nastrój.
Oprócz nakrycia stołu w oczy rzuciły ci się jeszcze dwa obszerne i wyglądające na wygodne fotele do których mimowolnie się uśmiechnęłaś jakbyś zobaczyła coś oczyma wyobraźni.
Zaraz po tym jak zgasiłaś silnik otworzył bagażnik z którego wyjął pospiesznie pakowaną walizkę ubrań i gestem zaprosił cię do środka. Szybko pokazał ci rozkład pomieszczeń i zaproponował możliwość przebrania się w "coś wygodniejszego" i odświeżenia się po podróży, informując, że jeszcze musi coś dokończyć w kuchni.

Było już dość późno, ale potrzebowałaś tego chłodnego prysznica, nowego makijażu i zamiany dżinsów na sukienkę i wyższe buty. Twój humor poprawił się już całkowicie, a męcząca podróż została zupełnie zapomniana czego najlepszym dowodem było to, że gdy miałaś schodzić na dół na werandę, uśmiechnęłaś się łobuzersko do siebie i zdjęłaś majtki ciskając je do walizki.
Już teraz powietrze delikatnie iskrzyło przyjemnymi dreszczami, a najlepsza część nocy dopiero się zaczynała. Schodząc czułaś pod dłonią fakturę drewnianej poręczy, a między nogami delikatny przepływ wiatru, który był wyczuwalny jedynie dzięki kilku kropelkom wilgoci, którymi ciało odpowiedziało na to co podpowiadała ci wyobraźnia wtedy gdy zdejmowałaś bieliznę.
Czekał na ciebie z dwoma talerzami spaghetti leżącymi na stole, oniemiały, że "coś wygodniejszego" nie oznacza dresów i znoszonego ulubionego T-shirtu.
"Zależy do czego wygodniejszego" - pomyślałaś z uśmiechem i przechodząc zdmuchnęłaś świece.
"Nie jesteś głodna?!" - spytał wyraźnie zmieszany gdy werandę zalała ciemność, a ty siadałaś okrakiem na jego kolana i głębiej tak że otarłaś się o jego równie oszołomioną męskość, jednocześnie przyciskając i ubezwłasnowolniając jego ręce o fotel.
"Jestemmm" - powiedziałaś z nutką lubieżności w głosie i znów potarłaś swoją szparkę o jego męskość sprawiając, że pęczniała mu w spodniach.
Brałaś sobie to po co przyjechałaś i zaczęłaś od jego ust, mimowolnie falując biodrami tuż nad nim i raz po raz zaczepiając go muśnięciem szparki o materiał spodni.
Czułaś jak ci się poddaje i że jakikolwiek miał plan na tą noc to właśnie z niego rezygnował topiąc się pod twoim dotykiem.
Z każdym pocałunkiem, który był jak łapczywie zjadana garść letnich owoców, nabierałaś pewności i poczynałaś sobie coraz odważniej. Lubiłaś owoce, ale miałaś ochotę na coś konkretniejszego, coś co kryło się schowane za jego rozporkiem, a do czego bez pośpiechu się dobierałaś błądząc dłońmi przy jego spodniach, ani przez moment nie przerywając pocałunku. W końcu guzik i zamek błyskawiczny ustąpił, a on unosząc biodra czym pomógł ci obsunąć spodnie i slipy.
Teraz już mogłaś chwycić go w dłoń i w tempie powolnego, wręcz tanecznego, ruchu swoich bioder robiłaś mu to ręką doprowadzając go do szału. Czasem odginałaś mu ją bardziej do pionu by mógł przesunąć jej czubkiem po twojej wilgotnej cipce, jakbyś go zwodziła, że to już, że oblejesz go falą swojego gorącego wnętrza siadając na nim... ale to były tylko utarczki zaostrzające twój apetyt, drobne jaskółki tego jak w końcu pozwolisz sobie go dosiąść.
Unosząc na moment jedno kolano uwolniłaś mu rękę to samo robiąc po chwili z drugą. Penis w twojej ręce był już niemal tak sztywny jak drewniana poręcz którą dotykałaś na schodach, ale ty chciałaś jeszcze... Podkręcając obroty na maksa zanim w końcu puścisz sprzęgło i wystrzelicie razem w patrzące na waz z góry gwiazdy.
Nie przewidziałaś jednego, że jego uwolnione dłonie przesuną się wzdłuż bioder i pośladków podciągając ci sukienkę aż na brzuch i pieszcząc przez chwilę pośladki, że jedna z nich wsunie się za ciebie i zacznie głaskać całkiem mokrą już szparkę. Zaskoczyło cię to na tyle, że zaczęłaś pieprzyć się z jego dłonią napierając na nią większym ciężarem. W rozpaleniu wypuściłaś go z dłoni i opierając obie ręce na oparciu fotela rozpędzałaś się coraz bardziej. Twoje biodra i wypięta do tyłu pupa coraz śmielej ocierały się o nasadę jego dłoni, a gdy zastąpił dłoń przytrzymywanym drugą ręką penisem zamruczałaś mącąc nocną ciszę.
Jeszcze chwilę... starałaś się zwlekać jak najdłużej pozwalając by końcówka jego penisa przesuwała się z lekkim naciskiem od ujścia twojej pochwy, aż po uwrażliwioną łechtaczkę. Czułaś, że dochodzisz, że za moment przywitasz ten pierwszy charakterystyczny skurcz tam na dole. Wtedy właśnie usiadłaś na niego.
A z ust wymknęło się błagalnie brzmiące "ojjjj...".
Jak na gorącym dachu poderwałaś pupę podświadomie, ale to wiązało się z tym że znowu musiałaś usiąść na jego wyprężonym członku... i znów odrobinę cichsze "ojjj..." rozpłynęło się w ciemności.
Za trzecim razem zrobiłaś już to z zupełną premedytacją... unosiłaś biodra i znów na niego usiadłaś tym razem już po cichu zagryzając wargi.
Wszystko w tobie szalało... kolejna penetracja wywołała orgazm... pierwszy... jakby nieśmiały. Zignorowałaś go, a kolejne uniesienia bioder tylko były jak prowokowanie katastrofy, czegoś wielkiego co jeszcze ci się nie zdarzyło... było jak spacer po górskiej grani w czasie burzy. Każdy jego ruch w tobie mógł wywołać tą eksplozję, mógł zniszczyć cię i odbudować w czasie jednego uderzenia serca.
Chciałaś tego... czułaś wręcz adrenalinę... dawno już twoje dłonie zaciskały się na obręczy fotela tak, że ich ślad pozostanie tam jeszcze na drugi dzień. Przyspieszałaś wcale nie ograniczając ruchu bioder, on cały czas poruszał się w tobie od warg otulających ujście pochwy po wypełnienie jej całą objętością jego członka. Czułaś jak mocno złapał cię za pośladki i jak pilnował abyś ani przez moment nie zwolniła!
Chwilę potem grom uderzył! Skurcz który przyszedł targnął tobą jak zabawką, był ogromną dłoń dla której byłaś kartką pergaminu którą zgięła w kulkę!
Nawet nie krzyknęłaś bo krzyk uwiązł ci w gardle... nawet nie oddychałaś bo oddech pozostał w płucach... dopiero kilka chwil później gdy ta wielka dłoń ściskająca twoje wnętrzności puściła na ponów mogłaś oddychać.
Kolejna penetracja, której on pilnował rękami na twojej pupie i kolejny skurcz!
Jakby ktoś zanurzył cię w wodzie topiąc i tylko na moment pozwolił ci nabrać powietrza!!
Twoja pochwa szalała, a ciało oblał gorący pot.
Gdy kolejny skurcz odpuścił oddychałaś szybko jak zziajany pies w obawie że przy kolejnym braknie ci powietrza...
I wtedy przyszedł trzeci... przy którym dwa poprzednie były tylko niewinną zabawą. Skurcz który zawładnął wszystkimi mięśniami paraliżując je i uniemożliwiając jakikolwiek ruch czy oddech. Skurcz który podobnie jak ciebie sparaliżował jego... zastygając grymasem na twarzy i wyciskając gejzer spermy wewnątrz ciebie...

Nie pamiętasz ile tak leżałaś na nim... nie pamiętasz nic co mogłoby choć w przybliżeniu porównać do tej... burzy w Bieszczadach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz