środa, 28 maja 2014

Drzwi zielone - "Raport mniejszości"

Wczoraj próbowałem komuś wyjaśnić dlaczego przykro jest być czyjąś "przygodą" i może kilka innych
tematów związanych z relacjami - przyznaję, że poległem z kretesem. Bo przecież puenta w stylu "niepotrzebnie wszystko komplikujesz" jest idealnym "szach-mat'em".

Cała rozmowa dotyczyła przyjaźni pomiędzy kobietą i mężczyzną będących w innych związkach.
Klasycznie... w końcu znamy te slogany typu "przyjaźń miedzy kobietą i mężczyzną nie istnieje", "facet myśli tym co ma między nogami" itd. Z drugiej strony pewnie też można by się doszukać garści "prawd objawionych". Tylko po co nam to? Na prawdę lepiej gdy ktoś za nas myśli? Na pewno łatwiej...


Kiedyś USA prowadzono badanie gdzie podszywający się za naukowców podstawiani ludzie instruowali by dozować coraz większe dawki prądu innym uczestnikom gdy ci popełnią błąd. Eksperyment wywołał wiele kontrowersji bo człowiek zwolniony z własnego myślenia (w końcu naukowiec zapewniał że to bezpieczne) potrafił zadawać bardzo wymierny ból. Jeżeli ktoś ma ochotę poczytać więcej zapraszam tutaj.

"Łatwość" sprowadza nas do roli zwierząt hodowlanych... Rodzimy się, dorastamy, przeżuwamy, kopulujemy, wytwarzamy potem zastępuje nas kolejne pokolenie. Jeszcze bardziej indoktrynowane z telewizora, Internetu, ambony... W końcu gdy napotykamy coś nie standardowego co sprawia, że musimy dokonać trudnych wyborów - uciekamy w schemat, który jest łatwy. W końcu robimy tak jak nasze matki, babcie i ich babcie. Tak nas nauczono. Ale (jest na to cień szansy) jeżeli się nas okłamuje? Tylko po co miałby to ktoś robić?
Motyw narzuca się sam - społeczeństwo "łatwych wyborów" jest łatwe do kontrolowania.

Ale w sumie ja nie o tym... bo nie zamierzam tu uciekać w politykę ani w religię (do obu obszarów pasowałby ten wstęp) ;)

Zastanawiała mnie natura relacji między kobietą i mężczyzną. Podstawowy model sobie darujmy. Tam mężczyzna poznaje kobietę, coś iskrzy później w dowolnej kolejności seks, ślub dzieci. Mnie interesował przypadek gdy w tym schemacie pojawia się ktoś trzeci - inna kobieta, inny mężczyzna. I to nie w charakterze kochanka.
Zanim zacznę pozwólcie, ze wtrącę małą dygresję...
Każdy składa się z dwóch natur - tej rozważnej zapewniającej przetrwanie i tej powiedzmy... romantycznej, która dostarcza nam przeżyć i wzruszeń. Mówiąc obrazowo pierwsza każe oszczędzać, druga sprawia, że czasem kupujemy sobie zupełnie niepotrzebny drobiazg za zbyt ciężkie pieniądze ;)

Wracając do tematu.
Zwykle jest tak, że coś fajnie zaiskrzy, pojawiająca się osoba rozumie więcej, lepiej słucha, bardziej się przejmuje... Czasem bywa tak, że przez myśl potrafi przejść "dlaczego nie poznałem jej / jego wcześniej?"
Druga natura na co dzień tłamszona codzienną rutyną na moment odżywa, pojawia się pewne zaaferowanie - bo przecież nie co dzień spotyka się "bratnią duszę". Już tu pojawiają się pierwsze wyrzuty, opór rośnie, a śpiąca pierwsza natura groźnie mruczy przez sen.
Ten opór często jeszcze się łamie, apetyt rośnie - w końcu być może taka rzecz może pojawić się tylko raz w życiu... Skala trudności rośnie bo pojawia się pożądanie. Ufamy tej trzeciej osobie, staje się nam tak bliska, że jesteśmy w stanie wyobrazić sobie jak cudownie mogłoby być w łóżku - nawet gdyby miało się to wydarzyć tylko raz w życiu. Pokusa jest realna.

Uciekające do kogoś myśli, dziesiątki maili i podniecenie zaczynają ciążyć bardziej. Pierwsza natura już nie śpi - "wakacje się skończyły". Wyrzuty sumienia zaczynają wzrastać niczym kula śnieżna. Zaczynamy pertraktować, być może coś jej obiecywać by ten jeden raz się ugięła. Powoli oddajemy coś, jakieś mniejsze sprawy... np częstotliwość pisania do tej osoby, może pocałunki na które sobie pozwoliliśmy... cokolwiek. byle by zmniejszyć wyrzuty. Tylko to tak nie działa. Po pierwszej "przegranej walce" z wyrzutami okazuje się, że nic się nie osiągnęło i jakiegokolwiek kompromis pomiędzy jedną a drugą naturą jest trudny do wyobrażenia.

W końcu trzeba podjąć jakaś decyzję, żeby przerwać tą niszczącą wojnę wewnątrz siebie. Wybór wydaje się tylko jeden w końcu na jednej szalce wagi jest małżonek i dzieci, na drugiej on / ona.

Rozważna natura zmienia ton, brutalność wyrzutów zmienia się w miły i racjonalny ton. Obiecuje, że na zawsze zapamięta się tą "trzecią" osobę, że trzeba zamknąć ten rozdział i "nie drążyć" już za bardzo. Pod wpływem "szeptów" w poczuciu potrzeby kompromisu zmienia się też "optyka" - osoba która kiedyś wzbudzała entuzjazm, choć obiektywnie wcale się nie zmieniła i zawsze była lojalna (nigdy nie zawiodła) zostaje pozbawiona swojej "magii" - "uodparniamy się" na nią. Ostatecznie wystarczy nacisnąć ten czerwony przycisk z napisem "koniec". Szkoda, że szepty nie informują wtedy pod jakim napięciem płynie prąd odłączony do przycisku... i czy ta "trzecia" osoba "przeżyje". Łatwo wtedy zapominać, że na tej drugiej (lżejszej) szalce wagi też znajduje się żywa osoba. Łatwość tego rozwiązania przypomina uczestniczenie w przedstawieniu - wchodzimy, oglądamy (im więcej wzruszeń nam dostarcza tym lepsze przedstawienie), wychodzimy - to już nie nasze zmartwienie ci dzieje się gdy światła gasną na scenie.

Nie wiem czy kiedyś miałyście podobne dylematy, może nigdy wam się nie przytrafią, a może są dopiero przed wami. Pamiętajcie wtedy, że niezależnie od podszeptów zawsze jest więcej rozwiązań niż dwa. Trzeba tylko poszukać tego trzeciego i nie podpisywać pierwszej najłatwiejszej propozycji - ona zawsze sprowadza się do "przehandlowania" bratniej duszy za "święty spokój".

Ja osobiście wierzę, że gdy znajdzie się kompromis poświęcając odpowiednio dużo (ale nie wszystko) dojdzie się do stanu gdzie pożądanie się wypali i w popiołach tego czego nie udało się zachować, odnaleźć można diament - tym diamentem jest właśnie przyjaźń między kobietą i mężczyzną.
Swoją drogą ciekawe czy komuś udało się dotrzeć tak daleko?

Nie wiem na ile strawne jest to co napisałem i na ile możecie się z tym zgodzić. Mi te przemyślenia zajęły kilka lat i trudno jest przelać w krótka formę setki jak nie tysiące wieczornych bitew z myślami. Być może zastosowałem tu zbyt dużo "skrótów myślowych" które mi wydają się oczywiste.

Kończąc... pamiętajcie, że wbrew temu co próbują wam wmówić - świat nie jest czarno-biały. Zawsze jest więcej niż dwa wybory, a opór wyrzutów kończy się wraz ze świadomą decyzją (nie mylić z kaprysem).

Zostawiam was z jedną ważną i mądra myślą która kiedyś znalazłem w necie.



9 komentarzy:

  1. Anonimowy28 maja, 2014

    Przeżyłam to kiedyś.... Ta jedyna osoba, na której mi zależało wcisnęła właśnie taki guzik z napisem "koniec". Niestety nie udało się znaleźć tego "diamentu" przyjaźni. Chyba za bardzo ufałam, a potem zbyt bardzo się zawiodłam. Na dodatek pozostała trauma i poczucie, że wszyscy w koło oszukują, nie ważne co by mówili i tak "wiem, że kłamią". A w przyjaźń damsko - męską wierzę, ale gdy pojawią się uczucia to wiem, że trzeba się szybko "zmywać" bo będę cierpieć albo ktoś będzie cierpiał.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczucia zawsze się pojawiają, pożądanie również - to nasza zwierzęca natura której nie oszukamy. Hipokryzją byłoby zakładać, że się uda to obejść.
      Wydaje mi się, że trzeba przez to przejść - razem, świadomie. Tak przynajmniej podpowiada mi intuicja bo sam też nie doszedłem tak daleko.
      Ważne by nie zamknąć się w tej decyzji samemu. Przejść przez to razem z bliską osobą. Wtedy jest szansa by nikogo nie zranić nawet gdy się nie uda.

      Usuń
  2. Anonimowy28 maja, 2014

    Nie prawda... miałam kiedyś dwóch przyjaciół-facetów, dawne czasy :), ale w naszej relacji nie było mowy o pożądaniu i uczuciach. świetnie się rozumieliśmy, niestety nasze drogi sie rozeszły po skończeniu studiów. To była prawdziwa przyjaźń, zrobilibyśmy dla siebie wszystko. Teraz nie ma mowy o nawiązaniu prawdziwej przyjaźni, zwłaszcza z facetem, każdy myśli tylko jak by cię zaciągnąć do łóżka....taka prawda. I nie ważne, że tobie nie zależy, że po prostu go lubisz i zależy ci tylko na tej cienkiej nici porozumienia i zrozumienia siebie nawzajem. Ale cóż takie mamy czasy...każdy goni za czymś czego nie może mieć i musi to zdobyć za wszelką cenę nie ważne jakim kosztem. Ja osobiście wolę mieć przyjaciela niż przyjaciółkę ale staram sie wybierać takich, którym mogę naprawdę zaufać i wiem, że to "tylko przyjaźń"... Nie potrafię tylko zrozumieć dlaczego tak wiele osób udaje przyjaźń, współczucie i zrozumienie dla drugiej osoby a tak naprawdę ma ją gdzieś.... Światem rządzi kłamstwo i obłuda a my zamiast z tym walczyć po prostu dostosowujemy się do tego, boimy się być inni niż wszyscy.....
    Wierzyłam kiedyś, że mi się "uda", że związek przetrwa ale niestety właśnie kłamstwo go zniszczyło...i nie tylko kłamstwo, może znudzenie też miało swój udział. Po początkowej euforii przyszła codzienność i pomimo wielu prób z mojej strony wszystko się posypało. Przykre i prawdziwe ale niestety w tym przypadku facet okazał się "prawdziwym facetem" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu muszę odrobinę doprecyzować, bo jak zaznaczyłem w tekście być może zbyt dużo skrótów myślowych dla mnie oczywistych mogło wprowadzić zamieszanie...
      Przyjaźni też może być kilka rodzajów (typów) - wspominasz tu o "super kumplach" pojawiających się najczęściej w okresie dorastania (studia to dla mnie też okres dorastania) - osobiście nie kwalifikuję tego jako przyjaciół - dlatego że jeżeli czas to "rozsypuje" to jak dla mnie to za mało na przyjaźń którą miałem na myśli pisząc ten post.
      Nie miałem też na myśli buraków, odgrywających przyjaciół i pchających się z łapami gdy tylko zauważą że kobieta może jest na tyle "znieczulona" na imprezie, że "zaliczą".
      Chodziło mi o przedstawienie pewniej bardzo intymnej i kruchej więzi którą najczęściej nazywa się "braterstwem dusz" - być może się mylę, ale myślę, że tam jest spora szansa by pojawiło się pożądanie (tylko obustronne - żadne "zaliczanie"). Czasem może je rozpalić nieopatrzny pocałunek, albo zbyt intymna rozmowa...

      Usuń
  3. Uciekła mi puenta w tym całym pisaniu... oto ona:
    Nic nie jest proste, nawet gdy biegamy to pracuje na to dziesiątki mięśni, ośrodki równowagi itd. Niech nas nie zmyli to że robimy coś intuicyjnie. Jeżeli jakiś wybór w relacjach interpersonalnych wydaje się prosty to powinno nam to zapalić w głowie lampkę uwagi - ktoś może oberwać, niechcący.
    Bezpieczniej jest podejmować decyzje wspólnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy28 maja, 2014

    Wszystko to piękne i takie idealistyczne. A jak poczułaby się Twoja partnerka (o ile ją masz) gdyby dowiedziała się o takiej bratniej duszy, którą na pewnym etapie znajomości pożądałeś/pożądasz? Pisząc o tym, że należy uważać by nikogo nie zranić pomijasz bardzo bliską Ci osobę. Czy to egoizm czy już hipokryzja?
    Mamy w zwyczaju rozważanie "co by było gdyby". W każdej relacji damsko męskiej, każdej nawet gdy myśl pojawia się równie szybko jak znika zastanawiamy się - jaki on jest w łóżku, czy całuje tak jak lubię, jakiego ma penisa. Fakt, to normalne. Wyjątkowo trudne, gdy kontakty z tą osobą są częste. I Ty uważasz, że trzeba przez to spokojnie przejść? Razem, świadomie? Prześpijmy się razem, Ty zdradzisz męża ja zdradzę żonę. Miejmy to już za sobą. W imię naszej przyjaźni. Tak? Dobrze zrozumiałam? Czy wpadłam w pułapkę Twoich skrótów myślowych?
    Nie należę do najwierniejszych partnerek. Wiem co to zdrada, próbowałam jej wielokrotnie. Nie jestem z tego dumna. Byłam też w podobnej sytuacji i przekroczyłam tą granicę. Jak w Twoim przypadku wszystko potem runęło. Może to jest cena? Może wszystko mogłoby wrócić do poprzedniego etapu sprzed seksu jeśli byłby on do niczego? Nie wiem. Ale gdybym mogła cofnąć czas i raz jeszcze dokonać wyboru, nie zdecydowałabym się na to.
    Kiedyś moja znajoma, bardzo ładna mężatka powiedziała mi, że unika wszelkich sytuacji, które w konsekwencji mogłyby kiedyś postawić ją przed wyborem - mąż czy przyjaciel. Wtedy pomyślałam - poddanie się, rezygnacja z marzeń. Dziś myślę - dojrzałość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę żałuję że wspomniałem o seksie bo zogniskował on całą uwagę... miałem na myśli to, że potrafi się pojawiać taka pokusa, która tylko podnosi poziom trudności. Nie miałem na myśli obsesji, ani tym bardziej jakiegoś "obowiązkowego etapu na drodze do przyjaźni". Zresztą nie muszącego się kończyć w łóżku - tu też można i trzeba szukać rozwiązań (wspólnie). No chyba że dla obojga nie jest to problem bo i z takich ludzi znam.
      Dla mnie głównym punktem ciężkości tego wszystkiego jest bliskość której partner (mąż/żona) nie zrozumie...
      Piszesz, że zdradzałaś... Na ile powodem była "atrakcyjność" tego trzeciego, a na ile to że coś nie działało w małżeństwie?? Pytam bo to powinno rzucić pewne światło na całą dyskusję.

      P.S. Ten momentami ironiczno-sarkastyczny ton nie był potrzebny ;p

      Usuń
  5. Hmmm... Czy to nie jest znalezienie sposobu na usprawiedliwienie siebie? Było mi źle w obecnym związku, więc szukałam zrozumienia gdzie indziej. Tak? Problemy w małżeństwie nie powstają nagle. Kiełkują z malutkiego ziarenka, aż w końcu przez nasze zaniedbania, lenistwo, zapatrzenie na siebie, lub inne sprawy nabiera rangi problemu nie do rozwiązania. Czyż nie?
    Ale nie będę taka kłótliwa. Zgodzę się z Tobą w jednej kwestii:) Mąż nigdy nie zrozumiałby relacji łączącej mnie z innym mężczyzną. Nawet jeśli byłaby ona czysto platoniczna.
    Miłość jest bardzo wymagającą odmianą przyjaźni. O miłość się zabiega, dba, zapewnia o ważności i pracuje nad nią każdego dnia na nowo. Przyjaźń dwojga ludzi (nie pary) jest cierpliwa, nie znane są jej zazdrość i zaborczość. Nie wymaga tak częstych kontaktów, bo spotkania same w sobie są "pełniejsze". Mój partner i zapewne Twoja partnerka nie potrafiliby z tym rywalizować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie szukam usprawiedliwiania siebie. Wręcz przeciwnie za Adasiem Miauczyńskim z "Dnia Świra", jestem wstanie wyznać: "Nie sądzę, żeby ktoś mógł mnie przedstawić w gorszym świetle, niż ja sam siebie widzę".

      Co do problemów w małżeństwie to masz jak najbardziej słuszność należy tu jednak doprecyzować dwie rzeczy. Nigdy jedna strona nie ponosi 100% winy (może to oczywiste, ale jakby poczytać niektóre komentarze czy fora internetowe to aż tak oczywiste nie jest). Poza tym czasem w dobrej wierze w małżeństwach (czy innych relacjach) przemilcza się wiele spraw, które nie znikają i dopiero po jakimś czasie dwoje ludzi "budzi się" po przeciwległej stronie przepaści... tak myślę.

      Poruszyłaś fajną rzecz, której sam jestem orędownikiem, miłość (ale przyjaźń też) to dbałość o "drobne sprawy" - one budują zaufanie i poczucie, że komuś na tobie zależy. Jeżeli one są w porządku to "grubsze sprawy" nie mają prawa się pojawić. Ja jestem w stanie dopuścić do świadomości fakt, że spora część zdrad i innych "grubych rzeczy" to efekt desperacji i braku nadziei. Dlatego nigdy nie zdecyduję się osądzić takiej osoby.

      Usuń