wtorek, 27 maja 2014

Drzwi turkusowe - "Espresso" cz. 2

Część pierwsza tutaj :)

Pierwszym wieczornym spostrzeżeniem było to, że tutaj nie potrzeba zegarków. Przy odrobinie wprawy można by określać czas z dokładnością do godziny na podstawie samych zapachów unoszących się w powietrzu. Teraz było w pół do lawendy i ziół, w sam raz by poprawić krawat i nałożyć marynarkę.

Wychodząc wprost z hotelu na niewielki plac od razu czuło się duszne ciepło wieczoru. Odruchowo poluzowałem krawat wychodząc poza obrys kawiarni. Plac skąpany było wątłym światłem świec ze stolików kawiarenek i nielicznych latarni, słychać było gwar rozmów i muzykę. Stojąc z rękami w kieszeniach w półmroku rozłożystego drzewa, znajdującego się w centralnej części placu, starałem się złowić znajomy kształt sylwetki kobiety dla której tu przyszedłem.
Czułem, że przyciągam wzrok innych kobiet, nawet tych które przechodziły obok z facetem pod ręką. Podobno gdy kobieta utrzymuje kontakt wzrokowy przez ponad sześć sekund ma ochotę albo cię zabić, albo kochać się z tobą. Na tym placu było przynajmniej trzy którym po głowie chodziło co mogłyby ze mną robić, gdybym tylko zdradził zainteresowanie. Niestety nigdzie nie mogłem odnaleźć tej jednej.
Odpaliłem papierosa, cały czas lustrując plac i chowając zapalniczkę odruchowo zerknąłem na zegarek. Było dziesięć po dziesiątej. Gdy już zaczynałem żałować, że nie poprosiłem o numer telefonu na plac wjechał skuter. Ubrana był w małą czarną, a na szyi połyskiwał sznur pereł. Chrzanić czy były prawdziwe - niesamowicie dodawały jej elegancji, która w połączeniu ze skuterem stanowiła intrygującą mieszankę sprzeczności. Chyba to najbardziej podobało mi się w tym miasteczku, każdy robił tu to na co miał ochotę, nikt nie gonił do domu, żeby rano wstać do pracy. Nikt w ogóle nie myślał jeszcze dniem jutrzejszym, albo przynajmniej tego nie zdradzał.

Nie gasiła silnika, a jej spojrzenie nie wymagało dodatkowych zaproszeń. Usiadłem za nią i nie mogąc sobie odpuścić ująłem ją w talii prześlizgując dłonie od bioder w stronę brzucha. Ruszyła niemal natychmiast i z każdym zakrętem wspinaliśmy się na wzgórze górujące nad miastem, które rozpościerające się u jego podnóża  przypominało utkany z ulic i połyskujący brokatem światła nieregularny kobierzec. W końcu zjechaliśmy w wiodącą między drzewami sadu szutrową drogę. W półmroku pełni księżyca, pomiędzy drzewami pojawiały się fragmenty antycznych ruin miasteczka. Zatrzymała się przy zrujnowanej fontannie i całkiem dobrze zachowanych ławeczkach. Silnik zgasł i jego hałas zastąpiony został dźwiękiem cykad. Usiedliśmy na jeszcze ciepłych od południowego słońca kamiennych ławach nie odzywając się ani słowem. Takie morze myśli jakie przelaliśmy za pomocą szklanek maili sprawiało, że znaliśmy się lepiej niż małżeństwa ze stażem liczonym w latach. Teraz słowa nie były potrzebne - to ich brak wypełniał wspomnienia dopasowując obraz do poszczególnych "kamieni milowych" naszej przyjaźni. W myślach mignęło mi jak siedzi przy nocnym komputerze i rozświetlona jedynie chłodnym światłem ekranu bezwiednie obraca w palcach perły czytając moje maile i zastanawiając się właściwe kiedy stałem się jej tak bliski, że nie ma przede mną żadnych tajemnic. Albo inaczej - że odsłania przede mną tajemnice, które ukrywa przed bliższymi jej osobami, bo przecież swój wygląd ukryła doskonale.

Dotykając łańcucha pereł delikatnie go złapałem i powoli, by nie rozerwać go szarpnięciem, zacząłem przyciągać jej twarz ku mojej.
Nie walczyła... Wszystko co istotne działo się w naszych spojrzeniach. To w nich była ta uległość i bezwarunkowość. Było niedowierzanie, że do tego spotkania mogło dojść i w końcu była cała ta ufność, która odróżnia prawdziwą bliskość od zwykłej przelotnej "przygody".
Niczym w serii nieubłaganego łańcucha zdarzeń po wzroku nastąpił oddech. Dopiero gdy usta zbliżyły się na tyle, że dzieliło je kilka centymetrów opadła fasada jego kontroli. Moja dłoń, która dotknęła wnętrza jej uda od razu spowodowała głębszy wdech. Jak igła drukarki podczas EKG jej oddech reagował przyspieszając gdy wślizgiwałem się z moją dłonią miedzy jej nogi. Rozchylała je nieznacznie jakby mnie zapraszała, a gdy nasada dłoni musnęła wilgotną już, nie ubraną w bieliznę muszelkę, przywarła do moich ust, całując mocno i gwałtownie.

Nie spieszyłem się... jak ślepiec skazany jedynie na dotyk, delikatnie badałem misterność kształtu rozchylających się niczym płatki kwiatu warg sromowych. Coraz bardziej wilgotny dotyk prześliznął się po perle łechtaczki skutkując rozkosznym pomrukiem i pewną gorączkowością w dobieraniu się do rozporka moich spodni. Już po chwili moja męskość dotknięta przez nią wystrzeliła erekcją pulsująca w jej uścisku. Uchwycona mocno z jej kciukiem na wiązadełku napletka niczym zagonione w kąt zwierze pulsowała adrenalinowym poruszeniem.
Nie przerywając pocałunku siadła na moich kolanach przypierając do mnie sztywny członek swoją szparką. Leniwy, taneczny ruch bioder sprawiał, że zostawiała na nim wilgotny ślad od jego czubka po nasadę. Niesamowicie nakręcając nas oboje.
Pierwszy nie wytrzymałem ja zsuwając ramiączka jej sukienki i odsłaniając aksamitne półkule jej piersi zwieńczone sterczącymi z zadziornie sutkami tak niesamowicie wyglądającymi w chłodnej, księżycowej poświacie. Ująłem je w dłonie i gniotąc zacząłem całować i kąsać.
Mój czarny, wąski krawat rozwiązany i ześlizgujący się pod kołnierzykiem koszuli z subtelnością węża pofrunął gdzieś w noc, a poły koszuli po tym jak rozpięła guziki rozwarły się z szelestem zrywającego się do lotu kruka. Teraz ja poczułem jej dłonie drapiące i głaszczące rozognione przez paznokcie miejsca na klatce piersiowej, wplatające się moje włosy i prześlizgujące się po karku.
W końcu nadziała się na mnie oblewając mnie swoim wilgotnym gorącem pogłębiając swój seksowny taniec bioder tuż nad moimi lędźwiami. Nie wytrzymywałem, łapiąc powietrze jak ryba, swoimi dłońmi uniosłem ją wstając i korzystając z chwili wytchnienia w tej słodkiej torturze jaką mi fundowała zaniosłem ją sadzając na krawędzi fontanny. Teraz ja odzyskałem kontrolę i zmieniając tempo na wolniejsze wchodziłem w nią i zupełnie wychodziłem na przemian. Każde moje wtargniecie synchronizowało się z jej głębokim wdechem. Uśmiechnęła się gdy przejrzała moją zabawę. W końcu rosnące tempo sprawiło, że znów posuwaliśmy się zapamiętale, aż do momentu gdy uśmiechy zniknęły i poczułem jak mocno wbija się palcami w mój kark. Znów zmieniliśmy pozycję schodząc z fontanny. Odwróciła się do mnie tyłem oparta o nią i delikatnie wypinając pupę pozwoliła mi wejść od tyłu.
Tylko księżyc widział wyraz naszych opętanych pożądaniem twarzy gdy trzymając mocno jej biodra uderzałem rytmicznie powodując rozkoszne klaśnięcia mojego ciała o jej pośladki.
Miliony uderzeń serca później cykady ucichły na moment gdy bezczelny jęk spełniania rozdarł na moment ich monotematyczny koncert.


3 komentarze:

  1. Anonimowy27 maja, 2014

    6 sekund? Kiedyś, może było to realne, ale dzisiaj między domem, pracą, problemami przyjaciółki, choroba ojca i działalnością wykonywaną po godzinach nie widzę takiej możliwości. W natłoku obowiązków pożądanie rodzi się powoli i tylko wtedy gdy ma szansę na przyjemny finał. Smutne? Raczej życiowe..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To 6 sekund to tylko szansa na start ;)
      Okazanie drugiej osobie zainteresowania - pokazania, że mógłby być kandydatem do seks... albo na trupa ;)

      Usuń
    2. 6 sekund to wieczność gdy patrzy się w oczy nieznajomego - polecam kiedyś wypróbować :)

      Usuń