piątek, 16 sierpnia 2013

Drzwi czerwone - "Wakacje cz. 1 - przejażdżka rowerowa"


Sierpniowe lato nie do końca rozpieszczało nas swoją pogodą więc zamiast wylegiwać się na plaży walcząc z parawanami, tłokiem i dostawcami gotowanej kukurydzy postanowiliśmy wybrać się na przejażdżkę rowerową...

Z ręcznikami i podstawowym sprzętem postanowiliśmy poszukać czegoś mniej ludnego.

Kilometry się nie liczyły, zaaferowani rozmową mijaliśmy kolejne miejscowości przecinane przez leśną dróżkę, czasami zbliżając się do morza na tyle, że to odsłaniało nam swoje odrobinę wzburzone oblicze. 

Po godzinie jazdy okolica w końcu zaczęła przypominać tą docelową, las lekko gęstniał, a na jego granicy falowały poruszane wiatrem trawy pokrywające niskie wydmy. Można byłoby się zacząć rozglądać za miejscem na postój pomyślałem prawie w tym samym momencie gdy pierwsze grube krople ciepłego deszczu spadły na moją głowę.

Minutę później z nieba lało jakby ktoś odkręcił gigantyczny prysznic, jechaliśmy jeszcze kawałek starając się znaleźć schronienie którego nie udzielały drzewa...
Przemoczyło nas momentalnie i chociaż deszcz był fajną odmianą to rozmakająca w szybkim tempie dróżka skutecznie utrudniała jazdę.

Jechałaś pierwsza, żeby nie złościć się na deszcz koncentrowałem się na rytmicznych ruchach Twojej pupy, gdy stawałaś na pedałach próbując jeszcze jechać w tych warunkach

W końcu, próbując przekrzyczeć deszcz zawołałem:
- PODDAJĘ SIĘ!

Obróciłaś głowę, wyglądając jak „zmokła kurka”, uśmiechnęłaś się

- MIĘCZAAAK!
- JEST ZA DALEKO, PRZECZEKAJMY POD DRZEWAMI!…

Nacisnąłem mocniej na pedały zrównując się z Tobą..
- Zobacz jak tu fajnie, a bardziej zmoknąć już nie możemy.

O dziwo posłuchałaś, co wywołało lekkie moje zdziwienie bo z przekomarzania się ze mną uczyniłaś sztukę posłusznie, skręcając w stronę pasma lasu dzielącego dróżkę od wydm i morza.

Oczywiście nie odmówiłaś sobie, żeby troszkę się po napawać trumfem:
- Co ja z Tobą mam, to dopiero trzydziesty piąty kilometr.
- Wiem, wiem poprawię się… kiedyś.

Zeszliśmy z rowerów, oddalając się dobre kilkanaście metrów od ledwie widocznej już dróżki. Pojawiło się za to morze majaczące za wydmami gdy tylko na moment uchylona zostanie kurtyna deszczu.

Z plecaka wyciągnąłem wilgotne ręczniki które w porównaniu z naszymi ubraniami wchłonęły i tak bardzo mało wilgoci, rozłożyłem je na trawie.

- Jakby przestawało, ale może to tylko drzewa trochę łagodzą ten prysznic
- nie zimno Ci?
- Nie.

Usiadłaś na ręczniku i obejmując rękami lekko podkulone kolana, patrzyłaś w dal, w morze, albo w ścianę deszczu. Usiadłem za Tobą, przylegając do Twoich pleców i otulając Cię z obu stron nogami, parłem brodę na Twoim ramieniu próbując spojrzeć w ten sam punkt w przestrzeni co Ty. Dłońmi okryłem Twoje dłonie.

- Pewne rzeczy się nie zmieniają, ręce jak zwykle zimne ;)

Uśmiechnęłaś się na moment i zmów spoważniałaś.

- Dobrze, że Cię mam - wiesz?”
- Wiem.

Uśmiecham się lekko i całuję Cię w policzek

Chwila ciszy - deszcz powoli ustępuje.

- …ale nie chodzi o indywidualny bezobsługowy termofor do dłoni?

Uśmiechasz się

- Żartujesz z tym „bezobsługowym” – jeszcze nie miałam tak wiele zachodu z nikim innym jak z Tobą ;p
- O Ty ŁOBUZIE! - zobaczysz, kiedyś przełożę Cię przez…”
- tak, tak, obiecanki cacanki.
- Tyy!...

Nie chciałem składać obietnic bez porycia, bazując na zaskoczeniu przewróciłem nas na lewy bok, tak że wylądowałaś brzuchem na moim udzie, próbowałaś się uwolnić, ja wykorzystałem zaskoczenie i wsunąłem swoją dłoń Twoje spodnie do jazdy na rowerze i figi, szybkim ruchem ściągając je z pupy.
Dłoń klasnęła o Twój pośladek, a potem wślizgnęła się pomiędzy uda, swoją nasadą delikatnie potarłem twoją szparkę. Od razu poczułem jak skora do tych "zapasów" momentalnie się rozluźniłaś poddając się masażowi. 

Czułem jak ślicznie odpowiadasz wilgocią, którą od deszczu różniła się tą fantastyczną aksamitną lepkością. Uderzony błogimi wspomnieniami Twojego zapachu i smaku zwolniłem masaż tylko na moment, chcąc oblizać swoje paluszki... 
Zareagowałaś błyskawicznie uwalniając się z moich uścisków, wstałaś podciągając spodnie i przewracając mnie na plecy, dosiadłaś zaczynając łaskotać. Nigdy nie potrafiłem się bronic gdy widziałem jak Twoje oczy błyszczą, śmiejąc się do mnie.
Dopiero po chwili udało mi się złapać Cię za przeguby dłoni.

- Poddaję się..
Powiedziałem uwalniając Twoje dłonie. Przez moment patrzyliśmy sobie w oczy, poważniejąc, a po chwili pochyliłaś się nade mną i pocałowałaś tym jednym z najmiększych pocałunków w swoim arsenale którym dajesz mi do zrozumienia, że jest ci dobrze.

Nie mogłem nie reagować na to, że siedzisz na mnie okrakiem, dociśnięty do podbrzusza penis przypomniał o sobie rozpychając się między nami. Poczułaś to w tym samym momencie co ja i Twoje oczy znów błysnęły łobuzerskim blaskiem. Zaczęłaś nade mną ten swój taniec, pocierając się o mnie swoim łonem. Oboje czuliśmy jak z każdym ruchem wzbiera w nas pożądanie które za moment wymknie się spod kontroli i zafundujemy "spektakl" osobom mogącym przechodzić dróżką.
Nie dbam o to, Twój wzrok i taniec sprawia, że już tylko chce się z Tobą kochać...



Deszcz przestał już padać jakiś czas temu, ale dopiero teraz wpatrzony w Ciebie  to zauważam.

- Eeej, …co robisz?
Wyszeptuję pomiędzy kolejnymi pocałunkami

...

Nagle… Przerywasz pocałunki, Twoje oczy znowu rozjaśnia blask, a twarz łobuzerski uśmiech. Zrywasz się na równe nogi, podbiegasz do rowerów. Wsiadasz i przez ramię wołasz:

- OSTATNI W DOMKU ROBI KOLACJĘ!

Mija chwila zanim ogarniam co się stało, szybko pakuję ręczniki do plecaka i wsiadam na rower. Jesteś już przy drodze gdy rozpoczynam pościg.

- NIE CHCIAŁBYM BYĆ W TWOJEJ SKÓRZE JAK CIĘ DOGONIĘ!

{śmiejesz się}

- CHYBA ŻARTUJESZ, ŻE MNIE DOGONISZ!


Nie dogoniłem…, nie chciałem…

Przecież zrobienie kolacji to tak niewielka cena za możliwość oglądania Twojej pupy tańczącej nad siodełkiem roweru... :>

1 komentarz: